W tym czasie była u mnie A., którą znam od ponad 20 lat. Kiedy usiadłyśmy do lektury, śmiechom nie było końca. A. bardzo często była bowiem bohaterką moich mrożących krew w żyłach opowieści. To właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałam o tym, żeby poruszyć temat pamiętników na blogu.
Pierwszy pamiętnik zaczęłam prowadzić w wieku 9 lat. Otrzymałam wówczas prezent w postaci zamykanego na kłódkę zeszytu z okładką ze wzorem róży. Podchodziłam do niego z pietyzmem i traktowałam jak wiernego przyjaciela.
Kolejny pamiętnik zaczęłam pisać w 6 klasie szkoły podstawowej. Trzeci stworzyłam niedługo później. Skupiałam się w nim przede wszystkim na opisywaniu znajomych.Ostatni pamiętnik zaczęłam prowadzić w gimnazjum. Pięknie go oprawiłam i przyozdobiłam w obrazki kultowej niemieckiej postaci – myszki Diddl. Swego czasu była ogromnie popularna.
Każdy pamiętnik skrzętnie ukrywałam przed swoją mamą. Pamiętam, że kiedyś zrobiłam jej ogromną awanturę, kiedy przez przypadek dowiedziałam się, że przeczytała któryś z moich wpisów. Czytanie moich osobistych wynurzeń traktowałam bowiem jak zdradę.
Wszystkie pamiętniki przeczytałam dokładnie po kilka razy, po czym wypisałam sobie 10 rzeczy, które najbardziej rzuciły mi się w oczy (którym poświęciłam najwięcej miejsca). Następnie zestawiłam je z tym, jaka jestem dzisiaj. Oto, co odkryłam.
- Puryzm językowy
- Pieniądze
- Szczerość
- Obrażalstwo
- Słowność
- Uczuciowość
- Zamiłowanie do nauki
- Rywalizacja
- Perfekcjonizm
- Wdzięczność
Puryzm językowy na wysokim poziomie uprawiałam już w wieku 11 lat. Słowa takie jak: akÓraD, najpierF czy aSZ - to zaledwie ułamek moich zdolności z czasów drugiej klasy szkoły podstawowej. Poza doskonałą ortografią, cechowała mnie również niesamowita dbałość o interpunkcję, merytorykę, logikę i składnię.
Pieniądze odgrywały w moim życiu ważną rolę od zawsze. Przede wszystkim dlatego, że w domu często ich brakowało. W rezultacie już od dzieciństwa roztaczałam w swoim umyśle wizję „życia na bogato“, koncentrując się na zbieraniu i/lub zarabianiu gotówki. W rezultacie szybko zarobiłam fortunę – 154 tysiące złotych, którą równie szybko straciłam. Do dziś nie wiem, co się z nią stało, zwłaszcza że kaseta Stachurskiego kosztowała mnie tylko 20 zł.
Zawsze mówiłam to, co myślę. Jeśli moim zdaniem ktoś był głąbem, to właśnie tak go nazywałam. Podobnie, jeśli coś było nudne, głupie lub do niczego. W tym zakresie nic się nie zmieniło. Nadal wyżej nad czyjeś uczucia stawiam chęć bycia szczerą, co przysparza mi kłopotów i wrogów. Staram się nad tym pracować, ale kiepsko mi to wychodzi.
Kiedyś bardzo często się obrażałam. Nie uwierzyłabym, gdybym tego nie udokumentowała. Od dawna bowiem już tego nie robię. Jeśli się na kimś zawiodę, po prostu zrywam kontakt i nie poświęcam tej osobie więcej czasu. Chyba że mnie przeprosi. Ale to akurat rzadko się zdarza. Ludzie nie lubią się bowiem przyznawać do błędów.
Odkąd pamiętam, przywiązywałam ogromną wagę do składanych obietnic. Jeśli komuś coś obiecałam, nie było mowy, żebym danego słowa nie dotrzymała. Moją mocną stroną były również: lojalność i honorowość. I tak pozostało do dzisiaj.
W dzieciństwie byłam bardzo kochliwa. W rezultacie obiekty moich westchnień zmieniały się jak w kalejdoskopie. Zwłaszcza, że często głównym kryterium w doborze potencjalnego partnera był dla mnie wygląd. Jeśli mi na kimś szczególnie zależało, nie bawiłam się w konwenanse i brałam los w swoje ręce.
Z czasem kochliwość wyparło u mnie upodobanie do flirtu. Choć uwielbiam flirtować, dziś robię to bardziej w ramach zabawy i rozrywki niż chęci osiągnięcia jakichś konkretnych rezultatów. Z przykrością muszę stwierdzić, że coraz rzadziej zdarza mi się trafić na ciekawego interlokutora. Większość działa mi na nerwy. Zwłaszcza podrywacze i/lub osobniki zniewieściałe – pokłosie bezstresowego wychowania (pamiętacie wpisy z serii podryw na facebooku?). Nie mam dla takich ani krztyny litości.
W dzieciństwie (aż do zakończenia gimnazjum) uwielbiałam się uczyć. Nauka była dla mnie odskocznią od smutnej rzeczywistości. Siedziałam w książkach dniami i nocami, koncentrując się na tym, by mieć jak najlepsze oceny. Wydawało mi się, że tylko w ten sposób będę w stanie spełnić marzenie o zmianie życia na lepsze. Wyleczyłam się z tego dopiero w liceum.
Od dziecka lubiłam rywalizację. Jeśli tylko miałam taką możliwość, wolałam pracować indywidualnie (zamiast w grupie). Podobnie w przypadku dyscyplin sportowych. Pochodną tego stanu rzeczy było ciągłe porównywanie się z innymi – lepszymi od siebie. Słabsi i gorsi nigdy mnie nie interesowali. Z uwagi na fakt, że lubiłam się uczyć, naturalną rzeczą było dla mnie rywalizowanie z koleżankami o jak najlepsze oceny. Analizowałam ich wyniki i porównywałam je ze swoimi na okrągło, ciesząc się za każdym razem, kiedy wypadałam lepiej od nich.
Bycie lepszą (a raczej najlepszą) było moją obsesją. Kiedy dostawałam czwórkę, byłam smutna i/lub zła a kiedy piątkę – zastanawiałam się, dlaczego nie szóstkę. Dążyłabym nawet do siódemki, gdyby tylko było to możliwe.
W pogoni za byciem najlepszą potrafiłam doprowadzić do otrzymania jedynki tylko po to, żeby mieć okazję poprawić ją na szóstkę. Poprawiona jedynka była dla mnie bowiem lepsza niż np. czwórka.
Koncentrowanie się na byciu prymuską szło u mnie w parze z drobiazgowością i nadmierną dbałością o detale. Zwróćcie uwagę na sposób, w jaki prowadziłam pamiętnik – równe pismo, ładnie zaznaczone daty, naklejki, zamalowane błędy. Wszystko to miało dla mnie znaczenie. Było niemal równie ważne (jeśli nie ważniejsze) niż sama treść.
Odkąd pamiętam, nie znosiłam partactwa. Musiałam wykonywać rzeczy na 100% (a nawet 200%). I tego samego oczekiwałam od innych. Najlepiej albo wcale – tak brzmiała moja dewiza. Zero miejsca na bylejakość. I zero toleracji dla przeciętności. Perfekcjonizm – to moje drugie imię. Zaprawdę powiadam Wam – kiedyś wyląduję przez to w wariatkowie.
Wychowano mnie w duchu, w którym za pomoc należało dziękować i okazywać wdzięczność. I tak właśnie postępowałam. Dziękowałam wszystkim, począwszy od pamiętnika, a skończywszy na znajomych, którzy zrobili dla mnie coś dobrego. Niestety nauczono mnie również, żeby puszczać w niepamięć to, że ktoś wyrządził mi krzywdę. Z czasem zauważyłam, że to nie działa (ludzie są niewdzięczni) i zaczęłam wyrównywać rachunki. Dzisiaj robię tak zawsze wtedy, kiedy ktoś mi zaszkodzi lub okaże mi brak szacunku.
Dlaczego warto pisać pamiętnik?
Zawsze uważałam, że cierpię na coś w rodzaju amnezji dziecięcej (pamiętam z tego okresu bardzo niewiele). Znalezienie pamiętników było dla mnie okazją do odbycia bardzo osobistej i ciekawej podróży w przeszłość. Umożliwiło mi powrót do dawno zapomnianych wydarzeń, o których nigdy bym nie pamiętała gdybym nie uwieczniła ich na kartkach papieru. Lektura pamiętników przywołała masę wspomnień, stając się okazją ku temu, by odbyć podróż w głąb siebie. Choćby z tego względu warto pisać pamiętnik – aby przypomnieć sobie, jak się kiedyś myślało i zachowywało. I zobaczyć, jak zmieniała się nasza osobowość na przestrzeni lat.
Wszystkie moje pamiętniki cechowała jedna rzecz: urywały się w połowie, jakby nagle stało się coś, co uniemożliwiło mi dalsze pisanie ich. Dziś już wiem, co to było. Ale o tym napiszę innym razem. To temat na odrębny wpis.
Pisaliście kiedyś pamiętnik? Ciekawa jestem również, jak Wy odbieracie moją osobę przez pryzmat tych pamiętników? Koniecznie dajcie znać w komentarzach!