O tym, że będę studiować psychologię zdecydowałam dość późno – za późno, żeby móc aplikować na ten kierunek na UW. Znalazłam więc najlepszą uczelnię prywatną w kraju kształcącą na tym kierunku – SWPS. Z uwagi na fakt, że rok studiów kosztował tam około 8000 zł, zaczęłam myśleć nad tym, skąd wezmę takie pieniądze. Z uwagi na fakt, że wiedziałam, że nie mogę liczyć na pomoc rodziny, postanowiłam zarobić je samodzielnie*.
*Zastanawialiście się kiedyś nad tym, ile osób w podobnej sytuacji się poddaje, mówiąc: nie stać mnie, nie zarobię na to, nie dam rady itp.? Osoby te koncentrują się na szukaniu przeszkód zamiast na rozwiązywaniu problemów. Nigdy tego nie zrozumiem.
Na Opolszczyźnie – skąd pochodzę – mnóstwo ludzi wyjeżdża do pracy do Niemiec i Holandii. Powód takiego stanu rzeczy jest prosty i oczywisty – można tam zarobić o wiele większe pieniądze w znacznie krótszym czasie niż w Polsce. Mając to na uwadze postanowiłam zapytać swoich znajomych o to, która firma oferująca pracę w Holandii jest godna polecenia. Niedługo potem wyjechałam z kraju. Muszę przyznać, że zdobycie pracy było dosyć proste. Sprawę ułatwił mi fakt, że posiadam niemiecki paszport.*
*Jego zdjęcie znajdziecie na Instagramie. Przy okazji po raz kolejny chciałabym zaznaczyć, że nie jestem Żydówką. W sumie to nawet szkoda – to świetni przedsiębiorcy. Nie miałabym więc nic przeciwko temu, żeby w moich żyłach płynęła żydowska krew.
Warunki mieszkaniowe
Wszystkie osoby pracujące dla firmy X (pośrednika pracy z Polski) mieszkały w większości w jednym miejscu, przypominającym duży camping, na którym rozstawione były domki przypominające przyczepy. W każdym z nich był mały „salon“, aneks kuchenny, 2-3 pokoje i łazienka. Jedne domki były w lepszym stanie, inne w gorszym. Różni byli też mieszkający w nich ludzie. Jedni bardziej, drudzy mniej normalni – jak w życiu. Umieszczano ich tam na zasadzie chybił-trafił. Zdarzało się, że w jednym domku mieszkali 40-letni alkoholicy, razem ze starszym małżeństwem i trzema studentkami – mieszanka iście wybuchowa ;-) Ja miałam szczęście mieszkać w zadbanym domku, z osobami w zbliżonym wieku do mnie. W dodatku dzieliłam pokój ze swoimi koleżankami z liceum. Ogólnie byłam więc zadowolona. Do czasu, aż para z którą mieszkałam zaczęła mi działać na nerwy.
W okresie wakacji do Holandii przyjeżdza mnóstwo młodych ludzi, chcących – jak ja wtedy– zarobić duże pieniądze w stosunkowo krótkim czasie (i w określonym celu). Traktują oni pracę w Holandii jako dorywczą bądź sezonową. Co innego tamta para. Mieszkająca i pracująca w Holandii od kilku lat i nie reprezentująca sobą niczego wartościowego ponad to, co najgorsze w Polakach: zawiść, zazdrość, fałsz i dwulicowość. Jednym słowem: ciągnąca w dół. Po jakimś czasie miałam ich serdecznie dość. Przebywanie w ich towarzystwie mnie dołowało i przyczyniło się do tego, że zaczęłam zamykać się w pokoju, by mieć z nimi jak najmniej do czynienia ;-)
Za mieszkanie trzeba było oczywiście płacić. Nie powiem Wam jednak ile, ponieważ tego nie pamiętam. Z pewnością było to jednak ponad 100 Euro miesięcznie.
Praca w Holandii
Wyjeżdżając do Holandii wiedziałam, że będę pracować fizycznie. Nie wiedziałam tylko, czym dokładnie będę się tam zajmować. Na ogół wygląda to bowiem tak, że jedzie się tam, gdzie akurat potrzebne są ręce do pracy. Można oczywiście odmówić wyjazdu do określonego miejsca, ale taka odmowa (jedna lub dwie) wiąże się z rozwiązaniem umowy z pośrednikiem i – co za tym idzie – powrotem do domu.
Przez kilka pierwszych dni pracowałam przy taśmie, zajmując się wkładaniem pomidorów do plastikowych opakowań, które następnie dostarczano do supermarketów. Następnie przerzucono mnie tam, gdzie pakowano warzywa i owoce. Po jakimś tygodniu pojechałam pracować przy borówkach amerykańskich i tam zostałam już do samego końca.
Na czym polegała ta praca?
W wielkiej hali, w której panowała obniżona temperatura, znajdowały się 2 maszyny taśmowe, przy których pracowało w sumie około 25 osób (kobiet). Wszystkie osoby pracujące w hali nosiły bardzo gustowne wdzianka, bardzo przypominające to ze zdjęcia poniżej ;-) Nie muszę chyba mówić, jak dobrze się w tym czułam? ;-)
Jedynym urozmaiceniem* mojej pracy była możliwość zmiany miejsca przy taśmie. Miałam do wyboru tak fascynujące zajęcia jak:
- przebieranie borówek w celu wyrzucenia tych wadliwych i pogniecionych
- usuwanie wadliwych egzemplarzy z plasikowych opakowań
- i zamykanie plastkowych opakowań
- naklejanie naklejek
*Czasem firma dostawała zwrot borówek. Przeterminowane owoce sortowano i ponownie pakowano, a następnie - z nową datą ważności - wysyłano do supermarketów ;-)
Jednak moim ulubionym zajęciem, które opanowałam niemal do perfekcji było wykładanie na taśmę plastikowych opakowań, do których następnie wpadały borówki. Otoczona kartonami przepełnionymi plastikowymu opakowaniami spędzałam 12 godzin dziennie na ich wypakowywaniu, rozdzielaniu i wykładaniu na taśmę – sztuka po sztuce. Czułam się jak jakiś bezmózgi robot. Jako że praca ta szybko mi się znudziła, zapewniałam sobie dodatkowe atrakcje w postaci ścigania się z maszyną na czas, opóźnianiając wykładanie opakowań lub przeciwnie- przespieszając i licząc czas itp. ;-)
Praca przy borówkach była tak samo nudna i uwsteczniająca jak wszystkie inne. Miała jednak – jak się później okazało – jeden duży plus. Zapewniała kilkunastogodzinną pracę przez niemal 6 dni w tygodniu, podczas gdy praca w innych miejscach często trwała krócej i była niepewna. Moja znajoma nie miała takiego szczęścia i zdarzało jej się płakać, gdy przez kilka dni nie było dla niej pracy.
Zarobki
Pracowałam 6 dni w tygodniu po kilkanaście godzin dziennie. Zaczynałam około 6-7 rano i kończyłam około 18. Często – jeśli miałam taką możliwość – po zakończeniu pracy jechałam na nadgodziny do innego miejsca. Nie pamiętam, ile czasu byłam w Holandii – 6 lub 8 tygodni, nie więcej. W tym czasie zarobiłam 4447 Euro. Zapłaciłam od tego podatek w wysokości 1250 Euro (zagraniczny urząd skarbowy zwrócił mi jednak tę kwotę w 2009 roku).
Zarobiłam zatem ponad 3000 Euro - więcej niż potrzebowałam (kurs Euro wynosił wówczas około 4,60 zł), co bez najmniejszych problemów pozwoliło mi na opłacenie pierwszego roku studiów. Możecie sobie wyobrazić, jaka byłam z siebie dumna! To był 2005 rok. Jak łatwo obliczyć – miałam wtedy 19 lat. Będąc w tym wieku zarobiłam więcej niż wielu Polaków znacznie starszych ode mnie. Trochę dało mi to do myślenia, po raz kolejny utwierdzając mnie w przekonaniu, że dla chcącego nie ma nic trudnego.
Plusy i minusy pracy w Holandii
+ | - |
---|---|
|
|
|
|
|
Pieniądze zarobione w Holandii nie były jednak warte tego, by udawać się tam ponownie. Uwsteczniająca praca i ludzie, w otoczeniu których się tam przebywa sprawiły, że postanowiłam, że nigdy więcej tam nie wrócę.
Jak zatem opłaciłam pozostałe lata studiów?
Kilka miesięcy po rozpoczęciu studiów zaczęłam pracę jako kelnerka. Uzbierane w ten sposób pieniądze umożliwiły mi opłacenie drugiego roku studiów. Kolejne 3 opłaciłam z pieniędzy zarobionych na etat w perfumerii Douglas.
Czy polecam pracę w Holandii?
Nie polecam fizycznej pracy w Holandii osobom chcącym się rozwijać. Praca fizyczna jest uwsteczniająca i odmóżdżająca. Sprawdza się w zasadzie tylko w dwóch przypadkach: jeśli jesteście studentami i chcecie sobie szybko dorobić LUB jeśli macie jakieś problemy finansowe i chcecie się z nich wydostać, a źle płatna praca w Polsce Wam to uniemożliwia.
Nie mam natomiast nic przeciwko "normalnej"* pracy w Anglii, Irlandii, Holandii itp. wręcz przeciwnie - to świetna opcja dla osób chcących się rozwijać. Przykładowo: mój znajomy, który w Polsce zarabiał 20 tysięcy złotych netto miesięcznie i osiągnął górny pułap wynagrodzenia, bez problemu otrzymał pracę na tym samym stanowisku w małym mieście pod Londynem za 40 tysięcy złotych. I wcale nie ma się czym podniecać - w samym Londynie stawki są o jeszcze wyższe. Co innego w Polsce.
*Normalna nie oznacza dla mnie pracy na zmywaku ani w knajpach i restauracjach jako barmani i kelnerzy.
Odnoszę jednak wrażenie, że szczytem marzeń dla wielu Polaków jest dobrze płatna praca fizyczna. Z tego też powodu za granicą jesteśmy postrzegani jako tania siła robocza. W dodatku taka, ktora psuje rynek zaniżając stawki. A szkoda, bo mogłoby być zupełnie inaczej.